Trochę informacji i rozmyślań

Tam zaczyna się koniec świata…

Kiedy dzieci śpią… można napisać dawno odkładany tekst.

Jest takie miejsce w Polsce, w które warto wybrać się na urlop. W górach. Siadamy przed mapą i patrzymy: Sudety – tam niedawno byliśmy, Tatry – no jednak nie, Bieszczady – zadeptane. Na mapie znajdziemy mniej oczywiste, górskie miejsca. Jednym z nich jest Beskid Sądecki.

W tym, kończącym się roku wybraliśmy się właśnie tam – konkretnie do Wierchomli Wielkiej. Wyjazd jak zwykle planowany na ostatnią chwilę, miejsce znalezione trochę fartem. 

Podróż

Dojazd na miejsce nie jest krótki (Szczecin-Beskidy to lekko licząc 9-10 godzin). Całe szczęście wyposażeni w Felixa, Neta i Nikę w formie audiobooka przeżyliśmy podróż bez większych uszczerbków na zdrowiu. Końcówka podróży to piękne widoki, a na sam koniec kawałek wzdłuż granicy polsko-słowackiej. Sama nazwa miejscowości utrwaliła się nam dopiero po dwóch dniach.

Bez zasięgu

Był piątek, po długiej podróży gospodarz przywitał nas obiadem – smażony pstrąg z własnej hodowli. Krótkie oprowadzenie po obejściu, powitanie z psami, kaczkami, kotami.

„Gdybyście chcieli porozmawiać przez telefon to zasięgu tu nie ma, ale jak spojrzycie o tam w górę – o tam, widzicie? Huśtawka tam u góry. Tam krowy się pasą, ale ławka jest ogrodzona pastuchem. Tam można sobie usiąść, tam jest zasięg”.

Doskonałe miejsce.

Okolica

Nie mieliśmy za bardzo planów na to co będziemy robić, wyposażeni w mapę i od czasu do czasu działający telefon przeszukaliśmy okolicę. Na początek pochodzimy.

Pierwszego dnia wybraliśmy się na krótką przechadzkę po okolicy, po lasach. Drugiego poszliśmy już dalej. Wybraliśmy się do leżącej w sąsiedniej dolinie Piwnicznej-Zdrój tyle że górą. Przez cały dzień jedyną osobą spotkaną na szlaku był baca (a może juhas) wypasający owce. Cisza, spokój, las. „Tu czas płynie wolniej” jak mówi mural (drewnial?) na jednej ze stodół w Wierchomli.

Po krótkim rzucie oka na mapę łatwo było ustalić jeszcze kilka celów – Krynica-Zdrój (Kino Jaworzyna, Restauracja Hawana, krynickim deptakiem idzie młoda wiosna), Leluchów – tam zaczyna się koniec świata. Limanowa i Tymbark był już za nami (przejeżdżaliśmy przez nie w drodze do Wierchomli).

Jedna z wędrówek zahaczyła o Bacówkę nad Wierchomlą. Z jabłecznikiem i herbatą w schronisku… Na ścianie gitara, parę chwil spędzonych na brzdąkaniu (doskonały jabłecznik zjedliśmy również w Muszynie w klimatycznej Cukierni Szarotka).

Skrzypce

Być w tym rejonie i nie zajrzeć do Leluchowa to grzech. Okazja ku temu pojawiła się sama – na przystanku autobusowym w Wierchomli znaleźliśmy plakat z zaproszeniem na koncert szkoły muzycznej, który miał odbyć się w kościele w Leluchowie. Pojechaliśmy.

Piękny kościółek, muzyka grana przez dzieci na instrumentach smyczkowych. Przypomniało mi się, że kilka lat temu Hania zdawała do podstawowej szkoły muzycznej (ostatecznie wyszło, że nie wiedzieliśmy, że trzeba ją jakoś przygotować no i zabrakło dwóch punktów).

Wtedy, z okazji Prima Aprilis na drzwiach wejściowych do klatki przyczepiliśmy kartkę o treści: „Drodzy sąsiedzi! Nasza córka została przyjęta do podstawowej szkoły muzycznej w klasie skrzypiec. Przepraszamy.” – Z drugiej strony znalazł się dopisek „Prima Aprilis”.

Na Słowację w prawo – Wieża strachu

W chwili „zasięgu” Facebook gospodarzy podpowiedział wizytę na Słowacji. Zabawne, że żeby dostać się na Słowację wystarczy zamiast skręcić w lewo, skręcić w prawo na jednym ze skrzyżowań.

„Ścieżka w koronach drzew” to całkiem ciekawe doświadczenie. Przejście pomiędzy koronami drzewami, z możliwością obserwacji lasu poniżej.

Ścieżka kończy się wysoką wieżą, na której szczyt dociera się idąc wciąż naokoło. Na samej górze, poza punktem widokowy znajduje się również siatka rozpięta na jej środku. Wejście na nią wzbudza sporą dawkę emocji i produkuje trochę adrenaliny. Na filmie poniżej widać spiralną rurę prowadzącą w dół – wrzaski z niej dobiegające były piekielne, ale to najszybsza droga na dostanie się na dół 😉

I pora wracać…

Przy okazji polecę mały mix – malutki statyw trójnóg z giętymi nogami i uchwyt Manfrotto do telefonu – doskonale robi się w ten sposób zdjęcia rodzinne 🙂